Przychodziły także na junaka zwątpienia, a rozpacz porywała go żelaznemi szpony, gdy się dowiedział od krewniaka po kądzieli, pana Władysława Haraburdy, towarzysza pancernej chorągwi wielkiego hetmana, o porażce pod Cecorą, męczeńskiej śmierci Stanisława Żółkiewskiego, uprowadzeniu w jasyr hetmana polnego Koniecpolskiego, Łukasza Żółkiewskiego, syna wielkiego hetmana koronnego, Mikołaja Potockiego, księcia Koryckiego, Kazanowskiego i innych.
W takiej dobie, gdy cała Polska otworem stała dla tatarskich zagonów, gdy tylko pan krajczy koronny, Stanisław Lubomirski, z sześciu rotami czoło stawiał rozpaczliwie, — on Marcin Lis leżał bezczynny, nieruchomy, umierający.
Dowiedziawszy się o tem, łkać zaczął ciężko i głucho, a łzy rycerskie zmieszały się z krwią serca, bo rana mu się z nadmiaru troski i wzruszenia otworzyła nagle.
Przybyli znowu: uczony imć Ferdynand Klotz i niemieccy medycy z Rygi, naradzali się, kiwali głowami mądremi i orzekli, pana Karola Lisa na osobności obstąpiwszy:
— Nostrio iudico[1] smutną waszmość panu nowinę communicare[2] musimy. Synowi waszmości, qui os humerosque deo similis est[3] życia pozostaje dni pięć.
Przybladł i zatrząsł się pan Karol na tę wieść i, nic odrzekłszy eskulapom, do izby chorego syna pokulał. Długo wpatrywał się w wynędzniałe, wypiekami gorączki okryte oblicze junaka, ręką łzę z powiek strząsnął i skinął na pannę Krystynę.
Wyszli do świetlicy i tu stary szlachcic słowa medyków powtórzył pannie. Wysłuchała spokojnie, aż się zdumiał pan Karol.