W pałacu Wańkowiczów po odjeździe pułkownika Jarosza-Hieronima Kleczkowskiego zebrało się rycerstwo litewskie i to, co z Białej Rusi przybyło umyślnie, aby ujrzeć i usłyszeć przesławnego zagończyka.
Pamiętała bowiem, lubująca się w ludziach wojennych szlachta, czyny pana pułkownika.
— On to — opowiadano sobie — służąc pod komendą znakomitego i umiłowanego na kresach wodza, hetmana koronnego Stanisława Żółkiewskiego, pod Kłuszynem w czerwcu ubiegłego roku sławą nieśmiertelną się okrył.
O tej to ciężkiej potrzebie opowiadał pan Lew Sapieha zgromadzonym, łapczywie uchem każde słowo jego chwytającym rycerzom.
Coraz bardziej kraśniejący i prychający od ogarniającego go wzruszenia wielki kanclerz litewski mówił:
— Wiem o tem od moich krewniaków — Stanisława Koniecpolskiego, Macieja Lubomirskiego, i Jana Herburta, którzy w bitwie kłuszyńskiej z Moskalami Szujskiego i rajtarami Jakuba de la Gardie potykali się, na życie swoje niepomni. Bo też, mościwi panowie, nasz hetman w trzy tysiące szabel na trzydziestoty-