Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/268

Ta strona została przepisana.

Na tę nową wojnę z Turkami i Tatarami nadążył przybyć w drugiej jej połowie pan Marcin Lis wraz z wachmistrzem Janem Starościakiem.
Dotarłszy do obozu, mocno już wonczas chorego hetmana Chodkiewicza, spotkał się rycerz z dawnymi pułkownikami i rotmistrzami lisowczyków: hetmanem ich Stanisławem Rusinowskim, który był oczkiem w głowie hetmana polnego Stanisława Lubomirskiego na Wiśniczu i nawet samego królewicza Władysława; z Walentym Rogawskim, z Hieronimem Swarczewskim, Janem Sławenckim, Sebastjanem Stępczyńskim, Stanisławem Jędrzejowskim i Stanisławem Moisławskim.
Gdy nawała bisurmańska zagroziła Polsce i chrześcijaństwu, lisowczycy, którzy walczyli w Cesarstwie, nadbiegli z obczyzny w trzynaście chorągwi i na sobie w znacznej mierze wstrzymali oręż turecki. Były chwile przesilenia, w których Polska na ich męstwie stała.[1]
Ciągnęli lisowczycy do siebie młodego rycerza, lecz on uchylił się, bo widział, że, acz mężne hufce prowadzili ze sobą rotmistrze, lecz nie była to dawna rycerska brać, ino warchoły, wartogłowy, zbieranina i szumowiny, łakome do łupu i gwałtu na obcych i na swoich.
Nie powiedział im tego Marcin Lis, objaśniwszy, że w pancernej chorągwi służyć zamierza, jako że taka jest wola ojcowska.
Wtedy pułkownik Rusinowski westchnął i rzekł:
— Przemocą do serca nie wlazę! Zaprowadzę cię do wielkiego hetmana koronnego i o przewagach twoich, bracie, rozpowiem, aby wiedział, coś zacz jest. O przydział do chorągwi poprosisz sam!

Tak się też i stało.

  1. Szczęsny Morawski, w dodatku do dziełka ks. Dębołęckiego.