Pan Chodkiewicz, zupełnie już schorzały i do trupa raczej, niż do żywego człeka i wodza podobny, wysłuchał opowieści o czynach wojennych junaka, przypomniał sobie trzech wyrostków, co do Moskwy z jego pismem do pana Gąsiewskiego pognali śmiele, i rzekł miłościwie:
— Takiego wilczurę do wilczej zgrai wprząc należy! Skocz-no waść bez zwłoki do imć pana Jerzego Rzeczyckiego, starosty urzędowskiego, który z braćmi i chorągwią własną dotąd nie omieszkiwał wysuwać się na miejsca niebezpieczne. Rzeknij mu ode mnie, że mu w osobie waści dobrego towarzysza posyłam.
— Dziękuję pokornie waszej dostojności! — zawołał uradowany junak. — Zasłużę się dobrze, bom ślubował temu zapalczywemu sułtanowi Osmanowi szkodować wedle sił.
— Zapalczywy... zapalczywy Osman! — gniewnie Zamruczał hetman i rzekł z ruska: — Sierdzita sobaka wołkam strawa![1]
— Jako żywo, taka u nas na Białej Rusi gadka chodzi! — zaśmiał się Marcin i, ukłoniwszy się nisko przed dogorywającym już w onej dobie przesławnym wojownikiem, odszedł.
Pan Rzeczycki naradę miał z panem Zielińskim, święcie wierzącym w to, że Turcy niedługo potrafią prowadzić wojnę; doradzał więc, aby nieprzyjacielowi szkodzić i tabory ich niepokoić zażarcie.
Rozmawiali właśnie o ostatniej wyprawie lisowczyków i kozaków hetmana Konaszewicza-Sahajdacznego na tatarskie obozy.
Śmiali się panowie i zacni wojownicy, że Osman płacze „z jadu“, czyli z żalu i złości, iż udusić polskich szerszeni nie może.
- ↑ Zły pies — strawa dla wilków.