ciebie w myślach mam? Jednak chcę Jego królewską Mość od takiego sługi wybawić, aby czci Jego i dostojeństwu nie ubliżał, boć to przysłowie dosadnie mówi: „Jaki pan, taki pachoł”. Po kawalersku przeto na rękę cię wyzywam po raz drugi, ino nie posyłaj na mnie zbójcy pokątnego, grafie wysokorodny!
— Stanę... — odparł. — A kiedy, waćpan, życzy, aby się to stało?
— Chociażby jutro o świcie — rzekł pan Marcin. — Wszak obydwum spieszno nam?!
— Zgoda! — odpowiedział niepewnym głosem dworak.
Pan Marcin, jakgdyby nic, zaczął z grafem o innych rzeczach mówić, żartować, niemal w konfidencję wchodzić, aż panowie Rzeczycki, Rusinowski i inni ze zdumieniem na nich spoglądali.
— Ach ty, białoruskie, kresowe wilczysko! — pomyślał Jerzy Rzeczycki. — Jużeś, widać, wszystko sobie ułożył, rarogu!
Powracali do swej kwatery razem, a pan Marcin prosił ich na świadków pojedynku. Zgodzili się, lecz kiwali głowami i powtarzali:
— Przecież to jatki będą! Usieczesz go, jako amen w pacierzu!
— Usiekę! — zgodził się młody Lis.
Ledwie zdążyli szaty odświętne zrzucić, gdy z wielkim hałasem wpadł do izby imć pan Starościak i na ziemię cisnął kawalera, pięknie wystrojonego.
— Masz ci, djable, kubrak! — zakrzyknęli panowie Rusinowski i Rzeczycki. — A coż to za jeniec?
Pochylili się nad leżącym i spojrzeli na siebie w zdumieniu. Poznali bladą, skurczoną ze strachu twarz grafa Bethlena.
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/276
Ta strona została przepisana.