carstwo powołać i cały lud burzą, oręż rozdają, drużyny tworzą. Wojna, waszmościowie, na inne szlaki wyjdzie. Będzie to wielka wojna!
Cisza zaległa dokoła. Twarze spochmurniały.
Nie był to jednak lęk, ino — troska.
Starzy wojownicy dobrze pojmowali, że wojna musiała być długa, a ciężka i niepewna.
Nie obawiali się wodzów i drużyn moskiewskich, chociażby najliczniejszych. Zwątpienie zakradało się do serc, gdy przypomniano sobie stepy niezmierzone, śniegiem okryte, bory ciemne, uroczyska ponure Rusi dzikiej, potwornej, bez dróg, bez kresów.
Myśli całego towarzystwa wyraził pan kanclerz litewski, powiedziawszy:
— Tak! Ciężka ma być ta wojna i zwodnicza, lecz pojmuje to hetman Chodkiewicz i przez pana Lisowskiego potrzebne dla takiej imprezy wojsko tworzy.
Młody zakonnik, ksiądz Wojciech Dembołęcki, mowę pana Sapiehy zakończył natchnionemi słowy:
— Et nunc, reges, intelligite, erudimini qui judicatis terram![1]
Księżyna oczy wzniósł do góry i cicho szeptał modlitwę.
Wszyscy wyczuli proroctwo w słowach księdza o słodkim głosie młodzieńczym. Bo i były one prorocze! W owym czasie bowiem ważyły się sprawy, stanowiące o losach ziemi polskiej i ruskiej. Czy miały one pozostać, jak dwie siostry słowiańskie, od wspólnej macierzy pochodzące, czy jak bracia niezgodni, w najkrwawszych sporach trwać przez wieki całe, niepomni na to, aby „braterska miłość zakwitła pomiędzy nimi i aby oba narody jednym dla wspólnego dobra tchnęły duchem!“
- ↑ Zrozumiejcie teraz, królowie, nauczcie się wy, którzy decydujecie o losach ziemi.