Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Lecz ksiądz Dembołęcki, po modlitwie uspokojony, z ogniem w niewinnych oczach spojrzał dokoła i rzekł z mocą:
Percussit Saul mille et David decem millia![1]
Słowom tym odpowiedział krzyk rozpaczliwy.
Wszyscy się obejrzeli.
Do kolan sędziwego pana Ksawerego Lisa przywarło młodę chłopię, może lat trzynastu, lub niewiele więcej liczące.
Przyciskał się twarzą do nóg starca i ze łzami powtarzał:
— Dziadziu! Dziadziu! Puść mnie z Lisowskim! Puść mnie z Lisowskim!
Siwy pan Lis podniósł pacholę i surowo patrzył mu w oczy załzawione.
— Nie moja o tem wola stanowi — rzekł po chwili. — Ojca i matki pytaj, proś, acz młody jeszcze jesteś nad miarę. Dzieciuch, nie rycerz!
— Dziadziu! — wołało pacholę. — Gdy się ty za mnie wstawisz, rodziciele bronić mi nie będą. Dzieciuch ze mnie, bo dzieciuch, ino moc mam, jak na męża przystało! Patrzcie, waszmościowie!
Chłopak zerwał się na równe nogi, błagającym wzrokiem spoglądał na wszystkich, szperając palcami za pasem. Wygrzebał wreszcie srebrnego talara, zgiął go w dłoni, a później rozdarł, jak szmatę.
— Osiłek z pacholika, niech go kule biją! — wołała ucieszona i rozbawiona szlachta.

A chłopak tymczasem porwał za koniec wolnej ławy, uniósł ją jak piórko i machnął, aż wiatr dąć zaczął w komnacie i poruszać wąsy, czuby, rękawy żupanów i poły delij.

  1. Zabił Saul tysiąc, a Dawid dziesięć tysięcy.