Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/42

Ta strona została przepisana.

— Czas nagli wasza dostojność, aby słowo prawdy wyrzec przed tym, który tę prawdę zrozumie! — szepnął pułkownik.
Hetman nagle za głowę się porwał i zaczął się kiwać w fotelu, mówiąc:
— W dzień i w nocy głowię się i troskam o to, wierzaj mi waść! Ino cóż mogę zrobić! Nie masz tu wielkiego hetmana Żółkiewskiego, a Potoccy, Sieniawscy i Radziwiłłowie większy u króla posłuch mają i od moskiewskich spraw go do innych rzeczy odciągają. Król zwleka, wykręca się, jak może, gładkiemi słowy zwodzi i koi troski... Cóż ja zrobić mogę?
— Rozkaż, wasza dostojność, a ja króla jegomościa i wszystkich owych panów dziś jeszcze porwę i przespiecznie do Moskwy doprowadzę, królewicza Władysława na tronie kremlińskim osadzę i całą Ruś spędzę do jego nóg, aby mu „czołobitne“ składała w hołdzie pokornym, rabim!
Wyrzekłszy te słowa, pułkownik oczy stalowe wbił w zdumione oblicze hetmana.
Pan Chodkiewicz zaniemówił na chwilę.
— Do czorta! — wyszeptał wreszcie. — To byłby pomysł nielada.... Przygoda, jakich nie bywało w historji. Beze mnie ożeniono mnie! Cha-cha-cha!
Hetman śmiał się, lecz w śmiechu tem nie było wesołości.
— Zapóźno, waść, przychodzisz z tem! — szepnął niemal z rozpaczą. — Król chce albo sam zająć tron carów, albo nie wie, czego chce...
— Klęska tedy... — odezwał się groźnym głosem pan Lisowski.
— Klęska tedy... — jak echo powtórzył hetman.
Zapadło milczenie.