Pułkownik poruszył się i mruknął:
— Ja tak dłużej tu nie zdzierżę, wasza dostojność! Nie chce król panu Gąsiewskiemu w sukurs iść, sam tedy pójdę ze swymi ludźmi, Moskwę obsadzę i obronię przed Pożarskim i stronnikami Michałki Filaretowa,[1] a gdy król jegomość nie chce tronu moskiewskiego, ja nowego Dymitra znajdę i na stolcu carów osaczę, aby mi tylko pod nożem na gardle, lub po dobrej woli wiekuiste przymierze z Rzeczpospolitą przysiągł i do tego bojarów dumnych[2] zniewolił. Uczynię tak, jeśli nie — sam głowę w stryczek wcisnę i niech gorzeję w piekle do końca świata!
Groźnie brzmiał głos pułkownika, a z oczu biły ognie, rzekłbyś, łuna krwawa rzucała w źrenice rycerza błyski chybotliwe.
Znowu zapadło milczenie. Przerwał je hetman pytaniem: — I ty, mości pułkowniku, zawiążesz konfederację nową?
— Po mnie się tego nie pokaże: niemasz tego wasza dostojność w obyczajach mojego wojska! — głucho odparł pan Lisowski. — Za nieposłuch — śmierć zadaję towarzyszowi, lub pachołkowi! Ja konfederacji nie zawiążę! Wprost pójdę sam, bo widzę, że nikt dobra ojczyzny w pieczy nie ma...
— Tak sądzisz? Myślisz, że i ja tej pieczy nad Rzeczypospolitą nie mam? — spytał hetman, mocno wzruszony.