Bojarowie oczy wybałuszyli i z ławy się porwali. Starszemu z nich Koszkinowi nawet kubek z rąk wypadł i z brzękiem potoczył się na posadzkę.
— Hetman Lisowski!... — szeptali. — To on — taki?! Mówili na Rusi ludzie, że, gdzie spojrzy, tam grody same się zapalają, gdy krzyknie — berdysze i dzidy z dłoni wyłusknie... Lisowski, Aleksander Janowicz... Aż na Białe Jezioro zapędził się z oddziałem małym, na Wołgę zajrzał i w Astrachaniu rządził się, jakgdyby u siebie w domu. Sam wojewoda, Michał Skopin, a z nim Boratyńskij, Lapunow i Chowańskij nieraz pod niebiosa wychwalali waszego Lisowskiego i mówili, że, gdyby takiego wojewodę wśród swoich mieli, cały światby zwojować mogli... To — Lisowski?! Wielki wojownik, sławny wódz, orzeł bystry!
Cmokali ustami bojarowie i oczu oderwać od czarniawej, marsowej twarzy pułkownika nie mogli.
— Cóż patrzycie na mnie, jako baran na nowe wrota? — ponuro spoglądając na bojarów, zapytał pułkownik.
— Słuchy... słuchy były, że Bogu ducha oddał pan Lisowski w jeden dzień z Sapiehą, który Kreml nasz wespół z Gąsiewskim dzierżył — odrzekli bojarowie. — Teraz widzimy, że przy życiu i dobrem zdrowiu ostaje sławny wódz... Pojmujemy, że temi słuchami chytry Pożarskij chce ducha w swojem wojsku podnieść, bo na Lisowskiego nie pójdą z ochoty własnej drużynnicy i wojewodowie.
Długo rozpowiadali posłowie o wszystkiem, co się dzieje na Rusi, nastając na konieczność przybycia królewicza bez zwłoki.
— My — nie zdrajcy swojej Rusi świętej — mówili — my dla jej dobra Lachów o cara prosimy! Kogoż powołamy innego? Szwedzki królewicz obcy nam
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/60
Ta strona została przepisana.