Hetman ze zdziwieniem spojrzał na niego, lecz nie odezwał się więcej.
Usiadł i zaczął pisać list, płonąc cały i ciężko dysząc.
Skończył i odczytał na głos.
Pan Lisowski nagle padł na kolana i w milczeniu przywarł wargami do dłoni hetmana.
— Z wami żyć i umierać! Święci męczennicy — Żółkiewski, Chodkiewicz, Koniecpolski... Nie zginie przy nich macierz-ziemia!... Nie zblednie honor rycerski!... Żyć i umierać! — szeptał.
A gdy podniósł się, sucha, groźna twarz nie zdradzała już wzruszenia, w oczach tylko migotały ogniki, niby płomyki nad przygasającemi węglami.
Wziął list, schował w zanadrzu kurty skórzanej, zapiął ją szczelnie i z milczącym ukłonem odszedł.
Długo patrzył za nim hetman, potem ręką krzyż w powietrzu nakreślił i rzekł cicho:
— W szczęśliwą godzinę, rycerzu!
Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/66
Ta strona została przepisana.