Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/74

Ta strona została przepisana.

na takową fortunam czekać? Pobiegłem do Dymitra, a co z tego wynikło, miłościwy panie? Oto możesz ręką syna swego tron moskiewski ku sławie i zdrowiu Rzeczpospolitej dzierżyć i siłami moskiewskiemi Turków i Tatarów pognębić po wieczyste czasy, kły im wyrwawszy, niczem żmii jadowitej!
Popatrzył pan Lisowski długą chwilę na wszystkich i, nagle porwany jakąś myślą, znowu jął wyrzucać chrapliwym głosem:
— Cisnąłeś mi w oczy, miłościwy panie, Dymitrem? A czyż to ja jeden za nim poszedł? A wojewoda sandomierski Mniszech? A kniaziowie Konstanty i Adam Wiśniowieccy? A kardynał Maciejowski? A Sanguszko, Różyński, Zborowski, Samuel Tyszkiewicz, Lanckoroński, Bobowski, Sapieha nie poszli? A ty, miłościwy królu, czyś nie pomagał mu przez Żółkiewskiego i Zamojskiego zrazu tajnie, a potem jawnie, gdy to wraz z carycą Maryną twoi posłowie Oleśnicki i Gąsiewski do Kremlu zjechali i w twojem imieniu przemawiali? W czemże to moja tak wielka wina? Ja — chudopachołek, człek od szabli, nie od księgi — winien, omal na zdrajcę kreowan, a ci możni, wielcy, przy majestacie stojący — jako jagnięta białe! Czy źle mówię?
— Jako żywo — szczera prawda! — zakrzyknął pan Stefan Potocki.
Król spojrzał na dworaka gniewnie i milczał.
Nikt się więcej nie odzywał. Słychać było, jak zgrzytało wahadło zegara gdańskiego, stojącego w rogu komnaty.
Nareszcie król podniósł głowę i, wzruszając ramionami, spytał:
— Dziwno nam, że hetman litewski takiego znamienitego gońca do nas pchnął i że waść tego się podjąłeś?