— Pismo warte jest gońca stokroć znamienitszego, najjaśniejszy panie! — natychmiast odparł pułkownik.
Król złamał pieczęcie i czytać zaczął.
Twarz jego pochmurniała coraz bardziej, oczy ciskały błyskawice, lewa dłoń biła w aksamit fotela.
— Hetman nie był po uczcie, gdy pismo to do nas układał? — zapytał drżącym z gniewu głosem.
— Pisząc, płakał i włosy na sobie rwał pan Chodkiewicz — cicho odpowiedział pułkownik i nagle, jak długi, runął do nóg króla.
— Panie!... królu miłościwy!... — rwały się bezładne, gorące słowa. — Nie zwlekaj!... Ruszaj pod Moskwę!... Ostatnia już bije godzina!... Teraz zwycięstwo i długie z Rusią przymierze lub skojarzenie... Później tylko śmierć, zagłada... hańba!
Z niechęcią odsunął od siebie król błagającego rycerza i rzekł:
— Wstań, waść, i opamiętaj się! Nie wiesz chyba, jak zuchwałe pismo przysyła nam pan Chodkiewicz? Widać, zamierza w pana Zebrzydowskiego vestigia sequi[1] pan hetman litewski? Może pozwie nas na nowy sejm inkwizycyjny? Cha! Cha! Doradcy, viri doctissimi, sapientissimi! Pan Chodkiewicz nie do rad, ino do wojny przeznaczon jest przez nas!... Fidelis filius patriae![2] Wielu jest takich, jeno wszyscy de privatis[3] myślą! Pan hetman voluntatem nostram a se alienat![4]
Pan Lisowski powstał i nic już nie mówił.
Zrozumiał wszystko. Wiedział to i przeczuwał, siedząc w obozie lub dumając przy ogniskach podczas dalekich zagonów, musiał jednak naocznie się przekonać, jak św. Tomasz ręką własną dotknąć broczących krwią ran ojczyzny.