Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/78

Ta strona została przepisana.

grecką przyjąć, a wtedy, o byle co wojna rozgorzeć by się mogła... Panowie polscy pociągnęliby na stronę królewicza... nie naszą... Tak! Tak! Tedy jakaż korzyść dla Rzeczypospolitej i naszej osoby, że na tronie moskiewskim zasiądzie jeszcze jedna gałęź Wazów? Siedzi ona i na tronie szwedzkim, a ja należnej mi korony nie mam, Rzeczypospolita zaś — pokoju... Nie! Tylko siłą miecza zmusimy Moskwę do przyjęcia tego, co jej rozkażemy... Prima conditio[1] — wiara święta, katolicka! Bez niej ominie nas pomoc Ojca Świętego i naszego sojusznika cesarza... inaczej nie dojdziemy do korony, porwanej nam przez uzurpatora. Nigdy! Tylko wojna! Czasu mamy dużo przed sobą... Zima nadchodzi... niesposobny to czas na wojnę... Na wiosnę!... Na wiosnę!...
Takie to zapadło postanowienie królewskie wtedy, gdy pan Aleksander Lisowski mijał już ostatnie zabudowania przedmieścia wileńskiego i wyjeżdżał na szlak smoleński.
Mroczna była dusza rycerza i ból straszny palił ją.
Bódł konia ostrogami, aż jęczał i rzucał się, jak szalony, rudy bachmat. Pędzący za pułkownikiem pachoł — Kałmuk Kazi, którego niegdyś wziął ze sobą ze stepów nadkaspijskich, głową kręcił i cały w słuch się zamienił, bo Lisowski rzęził i syczał przez zęby:

— Przybysz!... Obca krew!... Nie na takich... nie na takich natrafiłeś... mości królu!... My...my... w tan pójdziemy... takie pochodnie zapalimy, że na cały świat łuny padną... My ciebie za uszy... za brodę... na tę wojnę zawleczemy... boś gotów jej zaniechać... Nic ci, królu, do honoru rycerskiego... ale dla nas ino w niem życie!...

  1. Pierwszy warunek.