— A zato, że pobiliście półsetki z regimentu pułkownika Kleczkowskiego — do jego rot pójdziecie, bo on w sam raz dowódca nad takimi urwipołciami, wilkołakami! — zadecydował pułkownik.
— Dziękujemy! Żyć i umierać przy twoim boku, hetmanie przesławny! Vivat, niech żyje hetman Lisowski! — darli się chłopcy, jak gdyby ich ze skóry obłupiano.
— Cichajcie! — upominał ich Lisowski i krzyknął:
— Jarosz, chodź-no tu! Weź tych basałyków i na naszą modłę przerób, naucz, bo to nie Lisy, jeno wilczyska zadzierzyste, wściekłe!...
Odszedł pan Lisowski, przebrał się i znowu podążył do kwatery hetmana litewskiego. Pilno mu było rozmowy dokończyć i do czynu przystąpić, albowiem już postanowienie niezłomne w duszy rycerskiej zapadło.
Pan Chodkiewicz zajęty był rozmową z przybyłymi z Warszawy posłami na sejm i, chcąc ich do ofiar na wojnę pobudzić i zmusić do gardłowania za sprawę, w ich obecności bojarów na nowe posłuchanie wezwał.
Posłowie z podziwem słuchali błagań Moskali i rozumieli, że wojna moskiewska nie jest zgoła „iniuriam”,[1] o czem coraz głośniej krzyczeli wrogowie hetmana Żółkiewskiego, lecz rzeczą, w znaczne dla Rzeczypospolitej korzyści brzemienną.
Pan Chodkiewicz rad był z przebiegu posłuchania, gdy nagle bojarowie pokpili sprawę.
Jeden z nich zaczął mówić:
— Ruś czeka na prawego pana i rada będzie widzieć królewicza waszego na tronie Rurykowym, jeno nie dopuszczajcie gwałtów i krzywdy, która się dzieje od waszych wojsk. Czołem przeto bijemy, abyście atamana Lisowskiego na Ruś nie puszczali. Pije on krew naszych
- ↑ Bezprawie.