Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— Czuj duch!... — szeptał do innego, który powtarzał to pułkownikom, czekającym na rozkazy przed domem.
— Czuj duch! — biegło szerzej i szybciej aż do najdalszych zakątków zabudowań, gdzie leża dla swego wojska przysposobił Aleksander Janowicz Lisowski, hetman lekkiej jazdy, infamis, bożyszcze zuchwałych „straceńców” i widmo, rzucające blady postrach na wrogów, jako mór i pożoga.
On zaś wciąż jeszcze korzył się przed Bogiem i namiętnym szeptem błagał o poratowanie myśli jego, zbłąkanych na drogach rozstajnych.
Bóg wysłuchał prośby rycerza. Zatętniły za oknami kopyta końskie i rozległ się głośny okrzyk:
— Do pułkownika Lisowskiego pismo hetmańskie!
Pan Lisowski wypadł na majdan i porwał z rąk gońca list pana Chodkiewicza.
Hetman litewski pisał krótko:
— Przybiegła sztafeta królewska. Miłościwy pan rozkazuje mi Kreml do wiosny utrzymać, albowiem wojna moskiewska ciąg dalszy mieć będzie.
Lisowski oczy ku niebu podniósł i zakrzyknął:
— Konia!
Za chwilę pędził do hetmana i, wbiegłszy do jego kwatery, z pokorą o przebaczenie za słowa gorzkie i niekarne prosił i zapytywał o rozkazy.
Hetman ścisnął go za głowę i rzekł:
— Widziałem ciebie pod Kircholmem, słyszałem, coś dokazał nad Prutem pod buławą Zamojskiego i Jana Potockiego — na Rusi... Lubię ciebie, boś rycerz, ale przejrzałem duszę twoją i kocham ciebie, jak syna, boś wierny, acz zbłąkany syn naszej wspólnej macierzy. W tej materji skończyłem! A teraz