ad rem.[1] Jutro zaczynamy rwać ku Moskwie! Pójdziesz w przedniej straży, a uczyń tak, aby wojsko nieprzyjaciół na dużej przestrzeni rozciągnąć, abyśmy jak grotem przebić go mogli małemi siłami. Głoś, że idziemy pokarać zuchwałych zmienników, oręż przeciw prawego cara Władysława podnoszących... Gońca pewnego z pismem muszę pchnąć do oblężonego w Moskwie Gąsiewskiego. Dasz mi takowego, bo masz ludzi zuchwałych i przybiegłych, jak nikt inny.
Lisowski rękę hetmana w uniesieniu ucałował i, porwany radością i szczęściem, padł przed krucyfiksem, wiszącym na ścianie i modlić się począł krótko a żarliwie.
Z miłością i współczuciem skierował na niego hetman oczy mądre, rozumiejące ból i miotanie się ducha.
Sam w onej chwili nie był pewny wdzięczności królewskiej za to, co czynić zamierzał, nie widział też w mroku przyszłości szlaku dążących wypadków.
Nie wiedział pan Chodkiewicz, że chytry i chwiejny Zygmunt uląkł się swego wybuchu wobec groźnego, a tak bardzo potrzebnego dla sprawy Lisowskiego, od hetmana z pismem odręcznem przybyłego i, jak zwykle, zwodził niejasną, mglistą decyzją, sam zaś zamierzał wojnę z Moskwą przewlec i, pod naciskiem jezuitów, siebie, nie królewicza, na tron carów wprowadzić.
Obawiał się hetman chwiejności i niepewności myśli Zygmunta, lecz postanowił Rzeczpospolitą w wojnę moskiewską ostatecznie uwikłać, aby oderwać króla od zakusów na koronę Wazów, od wojny ze Szwecją i od wpływów cesarza, który Polskę do nowej wojny tureckiej i walki z reformacją popchnąć zamierzał.
Lisowski skończył modlitwę i wstał.
- ↑ Do rzeczy.