Na czele murzynków szedł Y, niosąc sieć na ramieniu i podpierając się oszczepem. Za wodzem ciągnął sznur jego wojowników. Wszyscy bowiem byli uzbrojeni w łuki i dzidy, oprócz sześciu chłopców, niosących worki z wodą, solą i wędzonem mięsem mlompa.
Y śpieszył się straszliwie i zmuszał chłopaków do dużych przemarszów dziennych. Wódz obawiał się, że wędrowcy nie zdążą przejść skwarnej, odkrytej płaszczyzny, zanim wyczerpią swoje zapasy.
Dopiero po tygodniu postanowił Y zapuścić się w dżunglę.
Ponury i straszny widok przedstawił się jego oczom.
Drzewa — pozbawione kory i świeżych liści, lężąca pokotem trawa, nagie krzaki i setki bielejących kości zwierząt, pożartych przez manjan, widniały wszędzie. Cisza panowała wokół. Nic nie mąciło jej. Nawet ptaki nie fruwały w cieniu drzew.
Zdawało się wszystkim, że przeszła tu śmierć, pozostawiwszy po sobie mogiły i ciszę cmentarzyska.
Tak też było istotnie.
Miljonowe armje manjan, ciągnąc przez dżun-
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.