Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopcy posłyszeli tupot bosych stóp, a po chwili, zadzierając głowy, z ciekawością przyglądali się kilku majtkom, zręcznie wbiegającym po sznurowych drabinkach aż na sam szczyt przedniego masztu.
— Schowaj się dobrze — szepnął Y do towarzysza. — Z góry mogą nas spostrzec...
Zaczaili się obaj w swojej kryjówce. Na okręcie nie podejrzewano nawet, że wśród kloców mahoniowych znajduje się wódz chłopaków z Rugary — prawdziwy rru i wierny jego pomocnik — wesoły Llo.
Być może, że niktby się o tem nigdy nie dowiedział, gdyby nie słońce i głód.
Pod wieczór Llo rzekł do Y:
— W mojem gardle tak sucho, jak na płaszczyźnie przed górami — pamiętasz? A język stał się taki chropawy, że mógłbym nim ryby skrobać...
— Hm... — odmruknął wódz.
— W kiszkach mi gra, niczem wielkie tam-tam,[1] a w brzuchu czuję pustkę, niby w dużej, oddawna wydrążonej bani... Na Tengę! Pić mi się chce i jeść, jeść!!

— Hm... — powtórzył Y.

  1. Tam-tam — kapela murzyńska.