tem, wdrapywali się na najwyższe reje,[1] rozplątywali powikłane linki i pod kierownictwem bosmana zwijali lub stawiali małe żagle.
Marynarze z podziwem przyglądali się robocie murzynków, bo istotnie zwinne to były, śmiałe, silne i pojętne chłopaki.
Nauczycielem ich na okręcie był stary, siwiejący już murzyn — Webbley. Trzydzieści lat pływał już na żaglowcach i znał się na wszystkiem. Pracował jako karownik, ładujacy towary, jako zwykły majtek pokładowy i palacz, był sternikiem i nawet bosmanem, teraz zaś na stare lata stał się kucharzem i urzędował w kambuzie.
Pochodził z rodziny amerykańskich murzynów, był dobrym chrześcijaninem, cichym i spokojnym człowiekiem, poza tem niepoprawnym łazikiem, przyzwyczajonym do nieprzerwanej włóczęgi po wszystkich morzach świata.
Popijając czarną jak atrament kawę, opowiadał murzynkom o swoich podróżach i życiu w Ameryce.
— Co to jest Ameryka? — zapytał go Y.
— Jest to część świata, piękny i bogaty kraj! Człowiek, który ma głowę w porządku, końskie zdrowie i tęgie łapska, z łatwością może tam się dorobić grubego grosza.
- ↑ Poprzeczna belka na masztach. Na niej umocowane są żagle.