— Eh! Widzę, że pan się nie zna na dobrych opowiadaniach, szefie, i nie wie, że rozmawia z panem nie byle kto, bo rru!
— O, rru? — zdumiał się murzyn, przypomniawszy znaczenie dawno zapomnianego na obczyźnie słowa. — Jesteś wodzem?
Y kiwnął głową z całą powagą i dostojnością człowieka, któremu niegdyś ofiarowano prawą łapę kimfé.
— Betty! — krzyknął nagle Bim, a gdy stara murzynka wyjrzała przez okno, rzekł do niej: — Postaw o dwie misy więcej na stół, bo te pędraki chcą bujać nas! Niech gadają, — weselej będzie przy wieczerzy!
— Rru nigdy nie kłamie! — wtrącił Llo.
— O, i ty się odzywasz, bączku?! — zdziwił się Bim, lecz spojrzawszy na zaperzonego malca, parsknął śmiechem i poklepał go po ramieniu.
Wieczerza familijna w jadłodajni Czarnego Bima przeciągnęła się tego dnia bardzo długo, gdyż nikt nie chciał odejść od stołu.
Małżonkowie Bim, ich syn i synowa, a nawet wnuki, nie spuszczając oczu z poważnej twarzy Y, słuchali jego opowiadania o życiu czarnych ludzi w Afryce i o przygodach małego wodza.
Małżonkowie Bim, przybywszy w dzieciństwie do Ameryki, nie pamiętali już ojczyzny czarnych
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.