na naszym rachunku... — rzekł, żegnając przyjaciela.
— Potrzebujesz pieniędzy na coś nowego? — spytał chłopak.
— Tak! — odpowiedział Y.
— Co to będzie? — chytrze mrużąc oczy, zadał nowe pytanie Llo.
Ten zaśmiał się głośno i odparł:
— Ogromna fabryka lodów na miljon porcyj dziennie!
Llo gwizdnął przeciągle.
— Wiem, że żartujesz, ale, gdyby tak było, jak ty mówisz, tobym użył, jak pies w studni! Cha! cha! cha!
— Nie użyjesz na lodach naszego wyrobu, łakomcze jeden! — zapewniał go przyjaciel.
— Szkoda! — westchnął murzynek. — Będę zmuszony nadal wzbogacać „Brothers Carletti”... Można i tak! Good bye, John![1]
— Good bye, Henry!
Uścisnęli sobie ręce i poszli w różne strony.
Y obejrzał się za towarzyszem.
Ten stał i patrzył w ślad za nim.
Llo uśmiechnął się do niego i krzyknął jedno tylko słowo, które przebiło się przez gwar uliczny i dobiegło Y.
- ↑ Żegnaj, Janie. Czytaj: gud baj.