zał mu miejsca, gdzie lubią przebywać lamantyny,[1] i gdzie można podpłynąć do nich i dźgnąć je oszczepem.
Soko nieraz brał ze sobą Y do dżungli.
Razem podchodzili lub wabili antylopy i strzelali do nich z łuków; zapędzali stada dzikich świń do głębokich kotlin i ślepych jarów, kłuli je dzidami, albo płatali łby maczetami.
Jedynie tylko na tropienie lamparta lub pantery nie chciał Soko brać ze sobą małego przyjaciela.
— Gdy dorośniesz, wyruszymy razem, mały hyg! — mówił łagodnym głosem. — Lampart to podstępny drapieżnik! Sam muszę się mieć przed nim na baczności, więc trudno byłoby mi ustrzec ciebie, Y! Zaczekaj parę lat...
Y wzdychał, lecz musiał czekać.
Właśnie pewnego upalnego południa w lutym, gdy słońce wściekało się, wylewając na ziemię strugi płomiennych promieni, a od ich tchnienia zwijały się liście drzew, ciemniały i opadały — zwarzone, ten sam Y, dwunastoletni czarnoskóry chłopak, stał przed chatą wójta.
Stary Kalli mrukliwym głosem przemawiał, patrząc w ziemię:
- ↑ Lamantyn, inaczej krowa morska, rodzaj wieloryba, żyjącego w słodkich wodach.