— Powiedziałem ci, że stanie się to dopiero na jesieni, przyjacielu — odpowiedział Y.
— Śpieszno mi! — szepnął młodzieniec. — Od chwili, gdyś mi o tem powiedział, pożera mnie tęsknota za ojczyzną, rodziną, dżunglą, a nawet za wstrętnemi, wrzaskliwemi babuinami!
— Cierpliwości, mój mały! Musimy wpierw pozostawić tu wszystko w porządku — odparł Y. — Czeka nas ogromna praca tam, nad Nigrem, gdzie nieudolnie rządzi Rugarą ciemny, jak noc, Kalli! Musimy tam stworzyć nową spółkę, jakiej świat dotąd nie widział! Spółkę czarnych ludzi, dążących do wolności i poszanowania ich praw!
— O, ty to potrafisz, Y, bo jesteś prawdziwym, wielkim rru! — zawołał z gorącym porywem Llo, potrząsając rękę przyjaciela.
— Potrafię! — odparł twardym i poważnym głosem młodzieniec. Chcę byś miljonerem, którego skarby — nieprzebrane i niezniszczalne — stanowią miłość, wdzięczność i szczęście braci!
Llo porwawszy dłoń przyjaciela, przycisnął ją do warg, powtarzając raz po raz:
— Rru! Rru! Rru!
Tak mówiły przed laty w zachwycie i uwielbieniu małe, czarne chłopaki, prowadzone przez Y-sierotę na brzegi „rzeki szczęśliwości”.