wódz posiadł największą tajemnicę władzy — urok.
Przekonał się o tem tegoż dnia, w godzinę przed zachodem słońca.
Banda szła już z trudem.
Skwarny zaduch dżungli, gdzie w półmroku, nigdy nierozpraszanym, panował parny upał, znużył chłopców. Oddawna już urwały się ścieżki, wydeptane stopami ludzi. Teraz dzieci musiały przedzierać się przez powikłane, oplecione pnącemi się roślinami krzaki, coraz częściej przerąbując sobie drogę maczetami. Głód zaczynał już dokuczać wędrowcom. Ten i ów z chłopców gotów był do płaczu.
Llo zjawił się nagle wśród wlokącego się ztyłu bractwa.
— Rru kazał zatrzymać się tu i rozpalić ognisko — rzekł krótko i stanowczo.
— A gdzie jest Y? — rozległy się pytania.
— Wódz powróci niebawem... — odpowiedział Llo z naciskiem, robiąc tajemniczą minę.
Stanęli właśnie na niewielkiej polanie pod konarami potężnych drzew.
Ciemno tu było, lecz Llo spostrzegł niewielkie bagienko, zarośnięte trzciną, i krzyknął:
— Skoczcie-no, chłopaki, po wodę i zagotujcie ją na ogniu!
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.