Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

słońca przebił się przez korony drzew i rozświetlił niedużą łąkę, okrytą niewysoką, twardą trawą.
Y zaczaił się w krzakach, założył strzałę na cięciwę łuku i czekał, nasłuchując. Skądś, z prawa, dobiegło go urwane, basowe szczeknięcie. To odezwał się kozioł.
Chłopak przyłożył dłoń do ust i wydał krótkie, żałosne beczenie. Kozioł natychmiast odpowiedział, myśląc, że woła go sarna.
Y beknął ponownie, lecz jeszcze krócej i ciszej.
Naciągnął łuk i czekał.
Poszczekiwanie kozła stawało się niecierpliwsze i zbliżało się szybko.
Po chwili coś zaszeleściło w krzakach i z ich gąszczu wynurzył się bez szmeru czarny łeb kozła antylopy. Y ujrzał nieufne oczy, poruszające się na wszystkie strony uszy, rozdęte chrapy i małe, ostre rożki.
Nic nie zwęszywszy, kozioł wyskoczył z krzaków i szedł przez łąkę, nasłuchując i wydając coraz niecierpliwszy poryk.
Przeszedł wreszcie koło zaczajonego murzynka tak blisko, że wypuszczona strzała po brzechwę utkwiła w boku zwierzęcia. Uczyniwszy szalony skok, kozioł potknął się natychmiast i padł na kolana. Mały myśliwiec jednym susem był przy nim i zamachnął się maczetą...