Znużone i najedzone usnęły wkrótce.
Koło ogniska pierwszego obozu wędrowców zapanowała cisza.
Llo pozostał na czatach. Chodził, dźwigając na ramieniu długą dzidę o szerokiem ostrzu.
Y, oparty plecami o mahoń, siedział nieruchomy, milczący.
Spał, czy czuwał — tego nawet Llo nie wiedział.
Tajemnica, coraz głębsza tajemnica otaczała postać małego wodza.
Y nie spał jednak.
Siedział z przymkniętemi oczami i myślał. Od czasu do czasu wrzucał na przygasające węgle kilka gałązek, a gdy ogień ogarniał je, pogrążał się na nowo w zadumę.
Rozmyślał nad tem, dokąd ma zaprowadzić swoich towarzyszów, aby przetrwać głodowy okres skwarnego lata.
Przypomniał sobie pewne opowiadanie Soko, że przez dżungle przepływa rzeka, zbiegająca ku Nigrowi.
Do rzeki miał spory kawał drogi.
— Siedem razy słońce wzejdzie i siedem razy utonie w dalekiem morzu, zanim się dojdzie do tej rzeki — mówił mu niegdyś Soko. — Ryb tam jest tyle, że sieć się rwie pod ich ciężarem; la-
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.