źliwym krzykiem zrywały się z trawy i krążyły nad głowami, nawołując się jękliwie.
Kilka żmij i niejadowitych wężów śmignęło tu i tam. Jeden z chłopaków dogonił czarną żmiję i przycisnął ją do ziemi kijem, drugi dobił ją natychmiast. Była to naja, jadowity płaz z rodziny okularników, najniebezpieczniejszy z wężów afrykańskich.
Po długich wysiłkach, oddziałek zziajany i okryty cuchnącem błotem dotarł wreszcie do jeziorka.
Do połowy zarośnięte sitowiem i bambusami, ukryte było za ścianą drzew o zwisających napowietrznych korzeniach. W ich gąszczu gnieździły się stada zielonych papug, wrzaskiem i skrzekiem witających niespodziewanych gości.
Starszy już chłopak, trzynastoletni Boro, zbliżył się do Llo i szepnął do niego:
— Patrz! Z jeziora wypływa szeroki strumyk. Być może biegnie on do jakiejś rzeki? Jeżeli jeziorko to łączy się z nią — mogą w niem być krokodyle.
— Ach, tak? — potrząsnął głową Llo. — Musimy być ostrożni...
Nic zwlekając, postanowił zbadać jeziorko.
Wiedział, jak się to robi. Murzyni, po rozlewie Nigru, starannie przeszukiwali zawsze każ-
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.