panych keszrów miał z pewnością niemniej, niż metr długości, chociaż Soko chwytał na dróżki[1]
prawie dwa razy większe.
Poza tem Llo wyciągnął z matni dwie spore wąsate ryby, ociężałe i nieruchome.
— A! — zawołał radośnie. — Dzień dobry, wąsale! Patrzcie, chłopcy, kto do nas zawitał. Doho,[2] dwa doho! To najsmaczniejsza, najtłustsza ryba! Będziemy mieć z nich przednią polewkę!
Znacznie opróżnioną sieć wyciągnięto wreszcie na brzeg. W okach jej trzepotały uwikłane srebrzyste i złociste ryby o dużych głowach, szerokich tułowiach, krótkich ogonach i kolcach na grzbiecie. Były to pospolite w rzekach Afryki zachodniej baringi.[3]
Gdy cała zdobycz została wybrana z sieci, chłopcy zaczęli wypruwać z ryb wnętrzności. Powiązawszy w pęki małe baringi, rybacy ruszyli ku obozowi.
Wesołemi okrzykami spotkali ich myśliwi.
Rybacy, znużeni i pocięci przez zjadliwe bąki