Spojrzawszy na stos ryb, zaczął stawiać szałas.
Gdy sklecił stożkowaty budynek, kazał Llo, aby starannie oplótł go i otulił gałęziami, sam zaś wykopał dół w szałasie.
Pracowali długo, aż Y spojrzał na niebo. Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi.
— Wstawać! — krzyknął do śpiących towarzyszy. — Bierzcie maczety! Macie narąbać jak najwięcej gałęzi achi[1] a migiem, migiem!
Gdy w dżungli rozlegały się uderzenia ciężkich maczet i trzask padających gałęzi, kilku chłopców rozwieszało w szałasie połcie mięsa i ryby. W wykopanym przez Y dole rozpalono ognisko i zarzucono świeżemi gałęziami. Gęsty, smolny dym zapełnił szałas i szczelinami wydobywał się nazewnątrz.
— Llo! — rzekł wódz. — Wyznacz warty, aby przez całą noc dorzucały gałęzi do ognia. Będziemy wędzili nasze zapasy aż do jutra.
W pracy chłopcy nie spostrzegli, że mrok już zaczął zapadać.
Rozgorzały znowu ogniska obozowe, zadymiły kociołki, w których warzyły się baringi.
Nad kociołkami pochylił się jeden z chłopców i wrzucił coś do nich.
- ↑ Achi — mimoza.