spragnieni. W Rugarze niktby jej nie tknął, miała bowiem gorzko-słony posmak.
Teraz, gdy w obozie chłopaki zaczęły chorować z braku soli, Y postanowił wyzyskać wodę ze słonego źródełka.
Gdyby chłopcy umieli liczyć, przekonaliby się, że od ich obozu do gór było co najmniej dwadzieścia kilometrów.
Bystronogich murzynów przestrzeń ta nie mogła jednak przerazić. Czarni ludzie są wielkimi miłośnikami dalekich i szybkich przemarszów. W trzy godziny chłopcy z łatwością doszli do źródełka i przed południem zbliżali się już do obozu, dźwigając dziesięć dużych bań, pełnych wody.
Nie zwlekając, Y kazał rozgrzewać w ogniu okrągłe kamyki i wrzucać je do bań. Wkrótce woda zaczęła gwałtownie gotować się i parować ze zdumiewającą szybkością. Gdy na dnie naczyń pozostały resztki wody, wypadła z niej i osadziła się sól. Y skosztował. Nie była to sól zbyt dobra i czysta. Miała szarą barwę i wyraźną gorycz. Była to wszakże sól.
Pierwszą porcję jej otrzymali chorzy. Chłopaki chciwie lizały sól, głośno cmokały, śmiały się i dziękowały wodzowi.
— Dzieci! — zawołał Y. — Od dziś musicie
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.