wołu, siły wiatru, wody, maszyn parowych i elektrycznych. W Afryce zaś murzyni, zamieszkujący kraje, gdzie ziemia daje im wszystko do życia, a słońce grzeje ich, mogą istnieć, nie pracując ciężko, to też nie dążąc do wygód i bogactwa.
Mała osada mogła się teraz uważać za zupełnie szczęśliwą i za taką się istotnie uważała.
Jeden tylko człowiek coraz częściej chmurzył czoło i chodził zadumany z troską w oku. Wódz, dzielny Y, podchodząc do brzegu rzeki, przekonywał się, że woda przerażająco szybko ubywa w kamienistem korycie.
Nieraz przyglądał się krokodylom i zdawało mu się, że rozumiał ich zachowanie się.
Ogromne płazy wychodziły na kamienisty brzeg, podnosiły głowy i, otwierając zębate paszcze, syczały trwożnie. Czuły, widać, że rzeka wysycha i że wszystkim żyjącym w jej nurtach istotom zagraża zagłada. Wyczuły to najlepiej hipopotamy.
Stojąc pewnej nocy na czatach, Y posłyszał straszliwy plusk, sapanie, łoskot toczących się kamieni i trzask tratowanych krzaków.
Chłopiec zrozumiał, że to mali wychodzą z rzeki.
Czyniły to przecież co noc, wyruszając do dżungli na żer, nigdy jednak nie sprawiały ta-
Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.