nego bóstwa, pokorna wobec tych, co w jego imieniu rozkazują, a nie ośmielająca się rozmyślać nad mądrością i sprawiedliwością rozkazów...
Dusza tej kobiety nie wyszła jeszcze z mroku nocy pierwotnych, jaskiniowych epok, a w niezgłębionej otchłani tej nocy płonęły drobne ogniki przesądów, wierzeń i obyczajów dawno minionych wieków, dawno zapadłych w przepaścistych oceanach lądów, bo echa ich żyją dotąd w mózgu i krwi czarnych ludzi.
Co za ciężkie, szlachetne a niebezpieczne zadanie mają przed sobą białe ludy, zniewalające tych wychodźców z mroków prahistorji do kroczenia wspólną z nimi drogą!
Przejęty takiemi myślami, pożegnałem naczelnika więzienia i wraz z p. Pourroy i swymi towarzyszami opuściłem wyspę Tamarę.
Gdy motorowa łódź już pruła fale, długo jeszcze widziałem pozostający na brzegu tłum więźniów z ich dozorcą na czele. Byli tam złodzieje, mordercy, ludożercy, fanatyczny, fałszywy prorok islamu, dawni bohaterowie wielkiej wojny, obecnie — aresztanci z Loos, zwyrodniali i zdemoralizowani murzyni, potomkowie władców Egiptu, trudniący się porywaniem bydła, włóczęga, człowiek leśny...
Jaki los spotka ich po odbyciu kary?
Czy powrócą do swej dżungli, do małych trzcinowych chat lub glinianych lepianek?
Czy będą, jak dawniej, drapać motyką kamienistą, wyschłą ziemię i wrzucać w nią ziarna prosa i kukurydzy, sadzić manjok i arachidy?
Czy więzienie nie stanie się dla nich szkołą zbrodni i nie pchnie ich do Kaledonji lub do Kajenny, skąd już nigdy nie powrócą?
Gdyby człowiek umiał uważać innego człowieka za zupełnie do siebie podobną istotę, a więc mającą te same odruchy serca i duszy, taki sam ból fizyczny, te same wzloty i upadek nadziei — w jakiej strasznej męce płynęłoby życie ludzkie!
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/102
Ta strona została skorygowana.