Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

wierzchni wody połysków słońca, a już jego promienie zakradną się przez skórę lub przez oczy do mózgu, i — biada białemu przybyszowi! Słońce-djabeł zatruje mu krew, wzburzy ją i zwarzy, spowoduje ciężką chorobę lub śmierć.
Lekarze miejscowi opowiadali nam o szeregu tragicznych wypadków, lecz najbardziej ponurą opowieść słyszałem od pewnego sędziego, oddawna przebywającego w Afryce podzwrotnikowej.
— Słońce jest tu wrogiem człowieka, niezależnie od barwy jego skóry. Na czarnych działa ono powolnie, skracając łańcuch dni jego życia, na innych szybko. Dlatego nie może europejczyk przebywać bezkarnie przez czas dłuższy w tych szerokościach! Władze dają urzędnikowi urlopy już po dwóch latach pobytu w kolonjach i niechętnem okiem patrzą na tych, którzy z różnych względów dłużej od tego terminu pozostają na swych placówkach. Główny Zarząd Kolonij po powrocie urzędnika z urlopu do Francji prawie zawsze przenosi go do innej kolonji. To podobno w znacznym stopniu oszczędza zdrowie i siły funkcjonarjuszy państwowych. Nie podlega jednak żadnej wątpliwości, że dłuższy pobyt w tym klimacie działa zabójczo nietylko na zdrowie fizyczne, lecz i na psychiczny stan ludzi białych.
— Że tak jest istotnie — mówił sędzia — miałem w mojej praktyce nader przekonywujący wypadek! Były też i inne, lecz ten, o którym chcę opowiedzieć, był najbardziej pouczający, gdyż daje zupełny obraz ruiny białego człowieka w całej pełni. Europejczyk, o którym mowa, pracował w handlowej firmie od kilku lat. Co dwa lata odjeżdżał na półroczny wypoczynek do Francji i powracał do swych zajęć w firmie. Po pewnym czasie jeszcze młody subjekt założył własne przedsiębiorstwo w małej osadzie i odrazu, jak to zawsze bywa, zaczął pracować z bardzo dobrym skutkiem. Z roku na rok przedsiębiorstwo powiększało się i nabierało rozpędu. Właściciel (nazwijmy go