Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

chętnie marzący o dobrej żonie i rodzinnem gnieździe na południu Francji, otoczył się całym haremem chytrych, dzikich i chciwych kobiet tubylczych, trwoniąc z niemi resztki zdrowia. Po malarji przyszły choroby wątroby, śledziony i serca. Saunier stawał się ruiną. Postarzał się, wyłysiał, twarz mu się pomarszczyła i pożółkła, pokrywając się ciemnemi plamami.
Jednocześnie z ciałem zaczęła chorować dusza tego biedaka. Nie sypiał po nocach, rozmawiał sam ze sobą, nie poznawał znajomych, w dzień wcale nie wychodził z domu, często i bez widocznej przyczyny wpadał w niepohamowany gniew.
Pewnego razu zażądał od metysa, swego pełnomocnika, pokazania wszystkich ksiąg rachunkowych. Ślęczał nad niemi przez cały dzień i noc, a zrana zwracając księgi, ze smutkiem potrząsał głową i mruczał:
— Co za kłopot, co za wydatek dla Francji! Izba deputowanych gotowa nie zaaprobować takiego nadzwyczajnego wydatku... Co robić?... Co robić!?!
Wyszedł, załamując ręce w rozpaczy.
Murzyni, pracujący w biurze, uśmiechali się nieznacznie.
Oni, te dzieci natury, wyczuwali odrazu obecność złego demona, zakradającego się do mózgu ludzkiego!
Tymczasem Saunier zamknął się w swoim pokoju i pracował uporczywie, zapisując arkusz po arkuszu i starannie przechowując rękopis w stalowej kasie. Gdy ktoś z biuralistów lub subjektów pukał do gabinetu, kupiec skradał się do drzwi, zamykał je na klucz, ukrywał zapisany arkusz pod stosem książek i dopiero wtedy wpuszczał przybyłego.
Z każdym dniem stawał się Saunier bardziej tajemniczy i podejrzliwy, aż któregoś dnia zawołał metysa i rzekł:
— Siadaj i słuchaj!
Kupiec zaczął uporczywie wpatrywać się w zdumioną i wylęknioną twarz swego pomocnika.