Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

wami pomarańczowemi, mangowemi i kola. Znaczniejsze obszary roli znajdują się w dżungli; na zatapianych zaś brzegach rzek — plantacje ryżu.
Ludność wiosek dość obojętnie śledzi ruch samochodów, lecz, gdy one zatrzymują się, aby zaopatrzyć się w wodę, tubylcy otaczają je i w milczeniu przyglądają się podróżnikom.
Nieraz widzieliśmy w tłumie bardzo piękne ciała młodych kobiet, o delikatnych rysach twarzy i wyrazistych oczach, a wśród mężczyzn w białych „bubu“ (burnusach) można było dojrzeć bardzo okazałe, pełne godności typy. Wszyscy uprzejmi i gościnni.
Niektórzy z Sussu noszą tatuowane, faliste znaki na piersiach i ramionach. Zwróciły naszą uwagę stare kobiety z czołami oblepionemi jakąś żółtą masą. Okazało się, że jest to lekarstwo na ból głowy, przyrządzone z roztartej na proszek i zmieszanej z gliną rośliny „gesse“ (Gossypium acerifolium).
Przejeżdżamy w pobliżu czerwonej góry Kakulima, wulkanicznego pochodzenia, posiadającej szczyt podobny do stołu. Za nią ciągnie się łańcuch mniejszych gór takiego samego kształtu. Przypominają one jakieś stare, warowne zamki z blankami i kontrforsami. W pobliżu gór zwiedziliśmy dużą wieś Koja; widzieliśmy tam ogromny baobab, ogołocony z liści, a natomiast usiany gniazdami „żandarmów“. Tysiączne rzesze tych hałaśliwych i ruchliwych ptaszków uwijały się chmarami dokoła drzewa, piszcząc i świergocząc przeraźliwie i gniewnie. Długo nie mogłem zrozumieć, o co im chodziło, i, dopiero dobrze się rozejrzawszy, zauważyłem kilka dużych sępów (Gyps Rüppelli), o gołych szyjach i szeroko rozpostartych dla ochłodzenia się skrzydłach. Drapieżne i nie wzbudzające sympatji i zaufania ptaki siedziały na dachach domów tybylczych i na sąsiednich drzewach, wyławiając dziobami pasożyty. Najwidoczniej nie miały one żadnych wojowniczych zamiarów, lecz ich zakrzywione dzióby