Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

śmy. Tymczasem do Forekarji mieliśmy jeszcze dobre dwie godziny jazdy. Niewesoła pespektywa!
Nagle na rogu ulic spostrzegłem białe godło z literami: F. A. O. Te litery, oznaczające jedną z największych kolonjalnych firm francuskich, były mi znane jeszcze z „Kilstroomu“, gdyż cały pokład statku był zastawiony skrzynkami, poznaczonemi temi literami. W Konakry w sklepach firmy FAO kupowałem zapasy żywności, potrzebne dla ekspedycji.
Zawsze żartowałem, mówiąc, że jest to moja firma, gdyż litery F. A. O. stanowią moje inicjały.
Ujrzawszy szyld mojej firmy, klasnąłem w dłonie i zawołałem do swoich towarzyszy:
— Za chwilę poczęstuję panów piwem! Chodźmy do F. A. O.!
Poszliśmy. Wkrótce zjawił się kierownik składu z pomocnikiem.
Objaśniłem im, że pozwoliłem sobie wstąpić na piwo do firmy, w sposób nadzwyczajny noszącej moje inicjały.
Było dużo śmiechu i żartów, lecz gościnni kupcy poczęstowali nas wybornem i dość zimnem piwem.
Podczas tak przyjemnej i niespodziewanej uczty opowiedziałem zebranym o pewnem zdarzeniu z mojej ucieczki z sowieckiej Rosji przez Syberję i Centralną Azję.
Na terenie Syberji prawie wszędzie spotykałem, jeżeli nie znajomych, to przynajmniej takich ludzi, którzy słyszeli o mnie. W pewnej małej wiosce, gdzie nas przyjmowano nie bardzo gościnnie, jeden z moich towarzyszy zauważył:
— No, nareszcie, tu pan nie znajdzie nikogo, ktoby pana znał!
— Kto wie? — odparłem.
Rozglądając się po izbie, zauważyłem nagle kilka starych miesięczników, leżących na oknie. Zacząłem je przeglądać i w jednym z nich znalazłem swój artykuł o kopalniach złota.