Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/138

Ta strona została przepisana.

nieśmiertelny dotąd, łaskawie spoglądać raczył na tańce kultu księżyca?!
Powróciliśmy do stołu...
Forekarja zostanie na zawsze w mojej wdzięcznej pamięci, bo tchnęła na mnie powiewem dziewiczej dżungli i oczarowała cichym poszeptem dawno minionych wieków...
Zawdzięczam to p. Martin Chartrie — temu piewcy Afryki.
Nie chciał on jeszcze rozstawać się z nami i namówił nas do popłynięcia łodzią po rzece, kusząc możliwością strzału do krokodyla.
Było to tylko kuszenie, gdyż rzeka nie obfitowała w ryby, więc płazy opuściły ją, przenosząc się do innych basenów, znajdujących się w pobliżu.
Jednak nie żałowaliśmy dnia, spędzonego na rzece. Ujrzeliśmy bowiem zbliska dżunglę leśną, przysłoniętą siecią lian i otoczoną barykadą wystających z wody korzeni drzew.
Gdzieś w gąszczu krzyczały papugi, rechotały małpy i śpiewały drobne ptaki. Na wierzchołku baobabu, stojącego na brzegu, kwilił biało-czarny orzeł-rybak (Haliaetus vocifer), czyhający na zdobycz, a sępy wtórowały mu przeciągłym, żałosnym piskiem.
Brzegi są niedostępne. Żadnej wioski tubylczej nie spostrzegliśmy na nich. Tylko głęboko wydeptane w bagnistym gruncie ścieżki rybackie zbiegały gdzieniegdzie ku wodzie. Czasem dostrzegaliśmy zastawioną na ryby sieć, uwiązaną pirogę lub porzucone wiosło...
Ryby pluskały rzadko. Próżno wyglądaliśmy krokodyla na kamieniach, wystających z wody. Siedziały tam tylko rybitwy i kormorany, lecz i tych było mało. Z topielisk nadbrzeżnych z krzykiem ostrzegawczym zrywały się ibisy i drobne brodźce. Czasem z łopotem skrzydeł przelatywał przez rzekę dziki gołąb.
Cisza panowała dokoła i zdawało się, że ponad leniwie płynącą rzeką sunie tajemnica, zagadka, nie-