Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/139

Ta strona została przepisana.

pojęty szept Sfinksa, w którego martwe, a mówiące źrenice patrzyli przed tysiącami lat praojcowie rybaków Sussu.
Czarni wioślarze zaczęli śpiewać. Narazie były to pieśni pochwalne, improwizowane komplementy dla wszystkich nas po kolei. Jednak to im się wkrótce sprzykrzyło, a wtedy rozległy się inne śpiewy, które żona moja skwapliwie zapisywała.
Już noc zaczęła zapadać. Z poza ściany lasu wypływał szkarłatny księżyc, nadając wszystkiemu niejasne kształty i niesamowity wygląd. Łódź lawirowała śród kamieni, wystających nad wodę. Wioślarze, schylając się i prostując, śpiewali ponuremi, cichemi głosami. Była to smutna, rozwlekła melodja, kończąca się rozpaczliwemi westchnieniami: „Oj—e! Oj—e!“
Słyszałem te śpiewne westchnienia, wyrywające się z ust chińskich kulisów, ładujących w Szanghaju, Kantonie i Hong-Kongu węgiel na okręty, lub toczących przed sobą ciężkie wagonetki z ziemią i kamieniami przy budowie domów i dróg żelaznych.
Tam, na przeciwległym krańcu naszej półkuli, przez noce całe rozlegały się te same jęczące westchnienia:
— Oj—e! Oj—e!
O czem śpiewali tu, w Afryce, wioślarze murzyńscy?
Czy skarżyli się na swój zmienny los byłych władców świetnego Egiptu, upadających teraz coraz niżej i niżej? Czy snuli ponurą opowieść o krwawych czynach swoich wodzów Mentiu, którzy prowadzili ich pod znakiem węża z Azji aż tu, na Mellakore? Czy może przypominali męczeński pochód-ucieczkę swoich przodków przez groźne piaski Sahary? A może nie mogli powstrzymać się od rozpaczliwego „Oj—e?“, gdy zwracali się myślą do teraźniejszości?
Późno w nocy dotarliśmy do Forekarji, a już o wschodzie słońca szoferzy i żołnierze załogi ładowali nasze bagaże do samochodów.
— Wszystko w porządku! — donosi czarnoskóry kapral.