klubu Konakry grała jak w kościele, czując niezwykły nastrój publiczności, zawsze się jej udzielający.
Wdzięczność słuchaczy była szczera i serdeczna. Wszyscy złączyli się w jedną rodzinę, jak gdyby w Konakry nie istniały różnice zdań, prywata, zazdrość i rozgoryczenie...
Był to podobno pierwszy koncert w stolicy Gwinei, a spodziewać się należy, że nie ostatni, gdyż wykryte przez moją żonę artystyczne talenty pań Durand, Bertrand, państwa Fumeau i innych są rękojmią tego; kierownictwo zaś tym zespołem mógłby ująć p. Poiret, pianista zupełnie nieprzeciętnej miary.
Nazajutrz po koncercie byliśmy znowu w dżungli. Tym razem zwiedziliśmy okolice wsi Koja i Dubreka. Około Koji upolowaliśmy krokodyla i strzelaliśmy do dwóch innych. Brzegi rzeki Koja lub Sorinka obfitują w wodne ptactwo; zdobyliśmy kilka okazów, a śród nich naszego europejskiego dżdżownika (Numenius arcuatus), który dość obco wyglądał przy podzwrotnikowych ibisach, białych czaplach-egretach, barwnych bąkach, siedzących nad wodą papugach i zielonych cołębiach. Mieszkaniec Azji i Europy, miał wygląd gzłowieka w szaraczkowem, dość zniszczonem ubraniu śród ufraczonych dżentelmenów.
W osadzie Dubreka najwyższą władzę piastuje czarny, głupkowaty brygadjer, mówiący w języku Sussu i bardzo marnie po francusku.
Zaczęło się tu od anegdotycznego zajścia. W drodze wyparował nam cały zapas alkoholu, wziętego dla zbiorów owadów. Zwróciliśmy się o pomoc do brygadjera, lecz ten skierował nas do nauczyciela-murzyna.
— Bardzo jestem rad służyć panom — rzekł uroczystym głosem po francusku nauczyciel, gdy objaśniliśmy mu przyczynę poszukiwania alkoholu. — Wnet napiszę list do mego przyjaciela-kupca, handlującego w Dubrece.
Po chwili list już był gotów, a brzmiał zabawnie:
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/147
Ta strona została przepisana.