Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— Czego pani sobie życzy od administracji? — pytał tymczasem urzędnik.
— Chcę odnaleźć swego męża i przy nim zamieszkać! — objaśniła, podnosząc niebieskie, smutne oczy.
— Nie łatwem będzie zadanie wyszukania Moriba Diallo, bo prawdopodobnie wielu murzynów nosi to samo imię i nazwisko... — zauważył urzędnik. — Poproszę panią teraz o kilka informacyj, które muszę wnieść do protokołu. Imię pani?
— Magdalena.
— Panieńskie nazwisko?
— Truot.
— Lata i wyznanie?
— Dwadzieścia siedem. Rzymsko-katolickie.
— Wykształcenie? Zawód?
— Skończyłam szkołę rękodzielniczą. Jestem z zawodu hafciarką.
— W jakim kościele odbył się ślub pani z kapralem Diallo?
— W kościele katolickim przy szpitalu św. Rocha w M., gdzie po bitwie nad Marną mój obecny mąż leżał ranny.
— Więc Moriba Diallo był chrześcijaninem?
— Tak powiedział księdzu...
— Dlaczego pani nie przyjechała tu razem z mężem?
— Gdy go wysyłano ze szpitala do Afryki jako inwalidę, nie miałam pieniędzy na podróż.
— Rząd niezawodnie wydałby pani bilet wolnej jazdy i pewną sumę pieniężną — zauważył urzędnik.
— Dlaczego pani nie zwróciła się do władz?
— Moriba Diallo powiedział mi, że jemu, królewskiemu synowi, nie wypada korzystać z zapomogi rządu, i obiecał przysłać mi pieniędzy z domu — odpowiedziała pani Magdalena z pewną dumą w głosie.
— Więc on przysłał pani nareszcie potrzebne pieniądze?
— Nie! Przyjechałam na swój koszt.