Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/156

Ta strona została przepisana.

mówią, że wszyscy ludzie są braćmi, ja chciałem mieć białe siostry, które, jak tylko co, zaraz ciągną do kościoła. A mnie to nie robiło różnicy! Chrześcijanin, to chrześcijanin! U siebie, w dżungli, zlezie to odrazu z człowieka, jak połysk z lufy karabinu... W 25-ym pułku jadłem polewkę z kartofli i kapusty, a przecież tu o tej strawie zapomniałem... Tak i z tym Bogiem białych!
Mówił to, zanosząc się od śmiechu i wykręcając białka oczu.
— Czy panna Magdalena pokochała ciebie? — dopytywał się urzędnik, hamując wybuch gniewu.
— Czemu nie miałaby kochać?! — zawołał kapral. — Żaden biały jejby nie pokochał, bo była biedna, blada, nieśmiała, nieładna, smutna, samotna... Mówiła mi, że nie może dłużej żyć sama, że potrzebuje człowieka, który mógłby ją zrozumieć, powiedzieć do niej kilka słów serdecznych! O, one wszystkie takie, te białe kobiety. Na to każdą można wziąć! Nieraz całemi nocami prawiła mi o swojem życiu sierocem, a ja tylko oczy mrużyłem i ustami cmokałem, i to jej już wystarczało. Powiedziała kiedyś felczerowi, że Moriba Diallo jest subtelny. Cha! cha! cha! Nie wiem, co to znaczy, ale pewno coś dobrego, bo felczer od tej pory kazał dawać mi podwójną porcję wiktu.
Dziki, czarny człowiek, bezczelny, już zepsuty w Europie nicpoń, nieświadomie ujął w swojem szyderczem opowiadaniu dramat samotnych kobiet, tych coraz liczniejszych ofiar współczesnych warunków życia i form społecznych.
Urzędnik to zrozumiał i kazał woźnemu powiadomić panią Magdalenę Diallo, że jej mąż przybył.
Zjawiła się wkrótce. Nic nie mówiąc, objęła murzyna za szyję i przytuliła się do niego, jak małe, skrzywdzone dziecko.
W duszy urzędnika zaczęły walczyć dwa różne uczucia — wrażenie wstrętu, rozgoryczenia na widok „upadku“ białej kobiety i głębokie współczucie dla