woźny zasłaniał dłonią usta i śmiał się. Urzędnik spojrzał na niego i nagle zawołał:
— Przyprowadź mi tu na chwilę Moriba Diallo — samego!
Gdy murzyn wszedł, badawczo patrząc w twarz urzędnika, ten zbliżył się do niego, zajrzał mu w oczy i, nachyliwszy się mu do ucha, szepnął:
— Pamiętaj, kapralu Diallo, że w razie, gdyby coś się przydarzyło tej kobiecie,... pójdziesz na galery, do Kajenny! Pamiętaj!...
Powiedziawszy to, wypchnął go za drzwi i długo chodził po biurze, mrucząc:
— Przeklęte życie! Zbrodnicza cywilizacja! Rewolucji, rewolucji potrzeba, aby wstrząsnęła od dołu do góry wszystkiem — społeczeństwem, prawem, religją, przekonaniami!!...
Nazajutrz po tych wypadkach, wnet po wschodzie słońca, wyruszyła z miasta do dżungli, do dalekiej wioski, mała karawana. Ośmiu murzynów niosło na zmianę hamak z białą kobietą, a ośmiu innych — jej bagaże. Przewodnikiem był sam kapral Diallo. Szedł na czele orszaku, śpiewając ponurym głosem lub gwiżdżąc; do żony wcale się nie zbliżał i nie mówił. Ona też nie zwracała się do niego z pytaniami, pozostając w głębokiej zadumie. Po dwu dniach dopiero murzyn podszedł do hamaku i rozpoczął rozmowę. Przyznał się, że nie jest chrześcijaninem, że posiada pięć innych, czarnych żon, ale obiecał, że będzie dobry dla białej kobiety i będzie się nią opiekował.
— Dziękuję ci, Moriba! — szepnęła kobieta.
— Niema za co! — odparł murzyn. — Boję się tylko tego, jak się zżyjesz z tamtemi żonami... Nie mogę ich przecież wyrzucić z domu?
— Naturalnie! — odpowiedziała kobieta. — Pozostaw to mnie. Ja wszystko załatwię!
Wyrzekła te słowa takim przekonywującym głosem, że murzyn odrazu się uspokoił i poweselał. Znowu zaczął śpiewać i gwizdać. Stał się jednak bardziej
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/158
Ta strona została przepisana.