— Słuchajcie! Jeżeli która z was zrobi jej coś złego — biada wam!
Mówiąc to, schylił się i podniósł z ziemi dużą, ciężką maczetę do rąbania mięsa i drzewa.
Była w tym ruchu niema groźba. Zrozumieli to wszyscy — i czarne żony, i dzieci i tłum sąsiadów, a że kaprala obawiano się i szanowano, jako bywalca i mówiącego po francusku, stanowisko pani Magdaleny odrazu stało się uprzywilejowanem i mocnem.
Już tego samego wieczoru biała kobieta wraz z innemi żonami pracowała w zagrodzie, przygotowując strawę dla całej rodziny.
— Długo możnaby opowiadać, jak się ułożyło życie europejskiej kobiety w zagrodzie męża-murzyna! — mówił mój znajomy. — Tysiące szczegółów, tysiące drobnych przykrości, kompromisów, rozczarowań, a poza wszystkiem — ciężka, nad siły praca i jeszcze cięższa i nieprzerwana walka z klimatem, ze zwiększającą się z dnia na dzień słabością, atakami febry, wreszcie przerażający panią Magdalenę zbliżający się termin narodzin dziecka. Przerażało ją to nie tylko dlatego, że nie miałaby żadnej pomocy lekarskiej, lecz najbardziej dlatego, że teraz po raz pierwszy przyszła jej myśl, dręcząca ją niepokojem i strachem. Jakie ona urodzi dziecię? Czy będzie ono białe, czy czarne? Na myśl, że wyda na świat istotę o czarnej skórze, pod którą będzie płynęła jej krew — rumieniec wstydu i hańby, tego uczucia, odziedziczonego po białej rasie, oblewał bladą, wycieńczoną twarz kobiety. Kochała swego czarnego męża i nie wstydziła się go. Bała się, nienawidziła i już naprzód czuła wstręt nieprzezwyciężony do czarnego dziecka, które wkrótce miało się urodzić! Czuła podświadomie, że byłoby to ciosem dla aureoli i honoru białej rasy; czuła to od pierwszych dni poczęcia dziecka całym swoim instynktem, nie myśląc nawet o tem i, być może, nie umiejąc nawet wyrazić słowami miotających nią uczuć...
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/160
Ta strona została przepisana.