Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/161

Ta strona została przepisana.

Moriba Diallo tymczasem bardzo przywiązał się do białej żony; był z niej dumny, bo ona potrafiła podnieść dobrobyt w domu i otoczyć go szacunkiem; Diallo czuł się szczęśliwy w oczekiwaniu potomka, a w jego dziecinnej głowie pierwotnego człowieka błyskać zaczęła myśl:
— Gdyby to był syn!... Gdyby się urodził mały, biały człowiek!...
Kapral żył teraz tą nadzieją, lecz nikomu z tem się nie zwierzał.
Wypadło mu opuścić dom na kilka dni, gdyż musiał przyjąć udział w wielkiem polowaniu, urządzanem raz w roku przez ludność całego obwodu.
We wsi pozostały tylko kobiety i dzieci.
Podczas nieobecności kaprala zawitała do wioski mała karawana.
Byli to francuzi. Jeden z nich był urzędnikiem z sąsiedniej dużej osady, drugi — agronomem rządowym. Agronom zażądał odrazu, aby mu pokazano zagrodę Moriba Diallo.
Ujrzawszy panią Magdalenę, objaśnił, że w biurze gubernatora polecono mu odwiedzić ją, zapytać o stan jej zdrowia i o to, jak się ułożyło jej życie w rodzinie murzyńskiej. Kobieta była bardzo wzruszona dobrocią gubernatora i uprzejmością urzędników, którzy umyślnie zrobili dwa dzienne etapy, aby ją odwiedzić.
Pani Magdalena zakrzątnęła się i wkrótce zaprosiła Francuzów do stołu. Czarne żony gorejącemi, mściwemi oczami śledziły każdy jej ruch; później odeszły i, usiadłszy w cieniu drzew, zaczęły coś szeptać do siebie, śmiać się i wygrażać pięściami w stronę zagrody.
Tymczasem spragniona towarzystwa z równymi sobie ludźmi pani Magdalena szczegółowo opowiadała Francuzom o swem przeszłem, nędznem, samotnem życiu i o teraźniejszości, nie ukrywając, że wkrótce stanie się matką. Męczące ją oddawna troski i obawy ujęła w pytaniu: