— Czy z murzyna i białej kobiety może się urodzić dziecko białe?
— Niestety, nigdy to nie bywa, pani! — odparł urzędnik. — W tem jest całe nieszczęście i hańba kobiety!... O, przepraszam panią! — zawołał, zauważywszy, że pani Magdalena nagle zbladła.
— Nic to... nic! — uspokoiła go kobieta. — Dobrze, że pan to powiedział, bo ja to sama czułam, a nie mogłam wyrazić tego słowami...
Mimo usiłowań Francuzów rozmowa więcej się nie kleiła, więc urzędnicy pożegnali panią Diallo i opuścili wioskę, oświadczając, że się spieszą zpowrotem.
Pani Magdalena pozostała sama. Siedziała nieruchoma, zdruzgotana, pozbawiona już najmniejszej iskierki tlącej w niej dotąd nadziei. Zdawało się jej, że słowo „hańba“ płonie na jej czole palącemi zgłoskami, jak ponure znamię wyklęcia.
Gdyby wiedziała ta religijna francuska kobieta, o prostaczej duszy i o gołębiem sercu, że stała się matką wyklętego przez Boga potomka bratobójcy Kaina, którego czarni ludzie uważają za swego dalekiego praojca, to zbuntowałaby się jej dusza, a serce umarłoby w mękach rozpaczy. Na szczęście żona kaprala Moriba Diallo nic o tem nie wiedziała.
W chwili, gdy zrozpaczona kobieta nie miała sił, aby się podnieść z miejsca, pięć czarnych żon kaprala siedziało przed czarownikiem w jego chacie, ukrytej w gąszczu dżungli.
Nie patrząc w oczy strasznego starca i wciąż przebierając w palcach amulety, chroniące od złych duchów, murzynki opowiadały mu, że ich mąż przyprowadził do zagrody białą kobietę, że woli ją od nich, że wszystko się w domu zmieniło od chwili zjawienia się „białej“, że Moriba Diallo myśli tylko o niej, chociaż ona obraża domowe fetysze, bo kazała wynieść je z chaty i stoją teraz w opuszczonym śpichrzu, a ich miseczki ofiarne oddawna są puste. Opowiadały dalej, mściwe i zazdrosne o względy i dary męża, że słyszały, jak Moriba Diallo
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/162
Ta strona została przepisana.