Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/168

Ta strona została przepisana.

wych i pomarańczowych tworzyły sklepienie. Tłumy tubylców w europejskich strojach lub w nowych białych „bubu“ zapełniały ogród. Czarny organista grał na fisharmonji, małe murzyniątka w komżach uwijały się przy ołtarzu, doskonale prowadzony chór śpiewał z powagą i namaszczeniem, a tłum wtórował mu, powtarzając słowa łacińskich psalmów.
Tubylcy modlili się gorąco, z przejęciem, niektórzy — z francuskich książek do nabożeństwa, inni — przebierając w palcach paciorki różańców i wlepiając oddane, płonące oczy w postać Chrystusa na wielkim, drewnianym krzyżu, lub w stojącą u jego podnóża rzeźbioną Matkę Boską z Lourdes. Czarne chrześcijanki w białych sukniach, wzruszone i przejęte tajemnicą chwili, przystępowały do św. komunji, po spożyciu cząstki ciała i krwi Boga padając na twarz przed ołtarzem. Nastrój panował podniosły, przepojony mistycyzmem, zapomnianym już oddawna w świątyniach krajów cywilizowanych.
Zacząłem się rozglądać uważnie, badając tłum i zastanawiając się nad tem, kto się tu korzy przed ołtarzem i czem pociąga nauka Chrystusa afrykańskich wyznawców.
Rozumiałem myśli tych kobiet, wzruszonych przyjęciem widzialnych cząstek istoty Boga. Ten Ukrzyżowany ustalił prawo, nieznane tu, prawo połączenia się na całe życie jednego męża z jedną żoną; było to prawo, zapewniające kobiecie szacunek i byt pod strzechą domu męża aż do śmierci. Jakżeż mogłyby te niewolnice nie miłować ukrzyżowanego Boga?! Jakżeż śmiałyby nie korzyć się przed Nim i nie wysławiać imienia Tego, który wyzwalał je z więzów zupełnej zależności i bezbronności wobec władzy pana i męża?!
Rozumiałem uwielbianie Chrystusa przez czarny tłum mężczyzn, bo nie widziałem tu dumnych, dostojnych twarzy starszyzny i potomków niedawno panujących rodzin murzyńskich, nie mogłem dojrzeć wolnych, bogatych rolników i pasterzy z brussy Dolnej