Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Czyż nie pomagają ludziom, nie bronią ich wszystkie te Idy, Katarzyny i Gertrudy, w pokorze i milczeniu umierające w klatkach instytutu Pasteura na polu bitwy ze straszliwą armją bakteryj gruźlicy?
Za Kindją aż do stacji Mamu ciągnęły się lasy — prawdziwa dżungla leśna, dziewicza. Na gałęziach, zwisających nad plantem, siedziały małpy — duże, brunatne „kuladié-ularé“, jak nazywają Fulah, i „płaczki“ podług tcrminologji kolonistów francuskich. Były to Cercopithecus Patas — wrogowie plantatorów, bezczelni rabusie i bandyci, plądrujący pola, a nawet gromadą napadający na ludzi i na lamparta.
Te brunatne poczwary, widząc mknący pociąg, gniewnie potrząsały gałęziami i ciskały kawałki kory lub owoce.
Zdziwiła mnie obfitość małp tuż przy plancie kolejowym. Jednak wkrótce zrozumiałem, że to pożar leśny wyparł je z dżungli. Lasy z obydwu stron kolei paliły się. W niektórych miejscach płomień dobiegł już do rowu, oddzielającego plant od dżungli i z hałasem pożerał suchą trawę i krzaki. Z haszczy co chwila wypadały wypłoszone zające, palmowe wiewiórki i różne drobne zwierzątka. Wśród dymu, iskier, płonących szczątków trzcin i liści miotały się w powietrzu stadka kuropatw, perliczek, dzikich gołębi i różnego innego ptactwa, a wyżej, nad morzem ognia, tkwiły już pod obłokami drapieżne sępy i orły. Czekały cierpliwie, aż płomień, nasyciwszy swą żądzę zniszczenia, zgaśnie, pozostawiając na czarnej, zwęglonej ziemi trupy zwierząt i ptaków.

Widziałem tu po raz pierwszy ogromnego[1] czarnego ptaka o białych końcach skrzydeł i o potwornym dzióbie z rogową, pustą wewnątrz narością nad nim, tworzącą rodzaj hełmu. Służy ona prawdopodobnie jako rezonator, wzmacniający siłę jego głosu. Francuscy koloniści nazywają go „tukanem“, lecz jest to wielki

  1. Wysokość około ½ metra, długość 1,2 metra.