Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/205

Ta strona została przepisana.

31-go grudnia 1925 r. przybyliśmy do wioski Tangali i postanowiliśmy w miejscowym karawan-seraju oczekiwać nowego roku. Ze stalowych skrzyń wydobyliśmy oprócz czerwonego bordoskiego wina także butelkę szampana, udekorowaliśmy naszą chwilową siedzibę flagami polskiemi i francuskiemi, ozdobiliśmy stół kwiatami i, gdy stary wyga Mamon, nasz kucharz, podał zwykłą kolację, składającą się z kur pod różnemi postaciami, konserwowanej zielonej fasolki i jakiegoś srogiego puddingu — uczta noworoczna była zaaranżowana.
Wznieśliśmy toasty za pomyślność Polski, za pokój na ziemi i za szczęście naszych przyjaciół.
„Kaśka“ spróbowała przy tej okazji po raz pierwszy szampana i, zdaje się, poczuła wielki pociąg do szlachetnych trunków. Takie maleństwo, a już się zna na markach szampańskich!
Murzynki uraczyły nas miodem. Istotnie, podchodząc do wsi, widzieliśmy kilkanaście uli ze słomy i kory, umieszczonych na drzewach.
Na obszernym dziedzińcu karawan-seraju rosło stare, rozłożyste drzewo pomarańczowe. Nasi tragarze zapalili pod niem ognisko, rozsiedli się dokoła, spożywając kus-kus z ryżu i popijając przyniesione z wioski „dolo“, musujące piwo z prosa.
Rozlegały się głuche dźwięki „soko“, urwane zwrotki piosenki, cichy śmiech, a wszystko to milkło nagle, gdy stary griot wiejski poważnym głosem rozpoczynał jedną ze swych opowieści...
Z oddali — od strony osady, dolatywały huczenia bębnów i okrzyki, wydawane przez tańczących tubylców. Od skał dochodził daleki chichot hieny i porykiwanie geparda... W powietrzu śmigały nietoperze i lelki, uganiające się za owadami.
W oddzielnej chacie rozlokowali się nasi „obrońcy“, żołnierze eskorty. Podszedłem do nich i tu po raz pierwszy spostrzegłem, że mają przy sobie kobiety. Jedną z nich była hebanowo-czarna murzynka szczepu