Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/208

Ta strona została przepisana.

Tymczasem, oprowadzając nas po osadzie i po okolicach, komendant sam niemal zwedzał po raz pierwszy swoją nową placówką.
Pewnego dnia wypadł sąd; byłem obecny na procesie. Niemłoda już kobieta, niewolnica, skarżyła swego pana o niewypłacenie jej obiecanych trzydziestu franków za zdobyty kauczuk.
— Jestem niewolnicą i dlatego mój pan skrzywdził mnie — mówiła obojętnym głosem, siedząc na podłodze przed stołem komendanta i sędziego w jednej osobie.
— Francja nie zna niewolnictwa — oświadczył pan Filatriau — jesteś wolna, możesz iść, dokąd chcesz, możesz się wynająć innemu człowiekowi. Wydam ci zaraz papier, dowodzący, że jesteś wolna, i nikt nie może zmusić cię do dalszej pracy u twego dawnego pana.
— O! Ja tego nie chcę! — odparła kobieta. — Urodziłam się, wyrosłam, zestarzałam się i umrę w domu mego pana. Chcę tylko dostać 30 franków, bo je zapracowałam z mojemi dziećmi w brussie, zbierając kauczuk.
— Odejdź — rzekł komendant, — i powiedz oskarżonemu przez ciebie człowiekowi, aby tu wszedł.
Po chwili stanął na progu murzyn i zatrzymał się w bardzo nieśmiałej postawie.
— Czy ta kobieta zapracowała swoje 30 franków? — spytał p. Filatriau.
— Tak...
— Czy zapłacono jej tę sumę? — pytał dalej komendant.
— Tak! Lecz chłopiec, któremu poleciłem oddać pieniądze, zbiegł... mamrotał murzyn, a słowa jego objaśniał tłumacz.
— Możesz odnaleźć tego chłopca i odebrać mu te pieniądze?
— Mogę...
— Biegnij więc i przed zachodem słońca przynieś mi całą kwotę, a ja sam oddam ją tej kobiecie, która